NIVEA Błękitne Żagle, Zegrze 2006
8 - 10 września 2006 NIVEA Błękitne Żagle - Zalew Zegrzyński.
Organizacyjnie regaty zaczęły się dla mnie już w środę od dopilnowania wymiany opon, wymiany felgi i łożyska w wózku. Następnie był załadunek sprzętu, sprawdzenie świateł i zamocowań.
Piątek godzina 15-ta pojawiają się pierwsi zawodnicy z rodzicami: Piotruś Boszczyk z tatą i mamą, Iza Sabat z tatą, Bartek Rogula z tatą, Marek Łukasiewicz z mamą, do nich dołączają Piotr i Paweł Majewicz z mamą, tata (czyli ja) już jest na miejscu. Dopinamy wszystko na ostatni guzik..., jadę odprowadzić samochód i zabrać ostatnie rzeczy. Wyjazd planujemy na szesnastą, ale swoim siódmym zmysłem wyczuwam, że będzie poślizg. Ciekawe jaki?
Czekamy na transport. 16:40: nie ma. Dzwonimy do firmy raz. Drugi. Kierowca wreszcie jest, wrócił z trasy i się myje... 17:00 jest samochód zapinamy wózek, zamykamy hangar i w drogę godzina 17:15. Poprzedza nas trener Marcin z Agnieszką (swoją dziewczyną i co pokażą najbliższe dni naszym administratorem kwitów). Samochód trenerski załadowany sterami i mieczami pełni rolę forpoczty i przewodnika. W Suchedniowie zabieramy Kubę i Czarka, odprowadza ich babcia. Jest komplet, więc naprzód. Łatwo powiedzieć, jak na drodze roboty, są korki, które zabierają nam ok.40 minut.
Usiłuje przeczytać dzieciakom zawiadomienie o regatach i instrukcję żeglugi, ale gdzie tam zawodnicy się integrują, jednym słowem rozgardiasz, rannych i zabitych nie ma więc jest ok.
Postój - Grzybowa Chata - Kolonia Promna, fajny duży parking i fajny lokal. Tu spotykamy się z Piotrusiem Witkowskim i jego tatą Pawłem, "naszymi ludźmi", jadą własnym transportem, będą nocowali w Warszawie. Dzieciaki jedzą naleśniki, dorośli pierogi.
21:00 zbiórka, sprawdzone stany - ruszamy. Z Warszawą dajemy sobie radę, nie pogubiliśmy się, choć Wisłę forsujemy innym mostem niż zamierzono wcześniej, tylko raz pytamy o drogę i to bardziej w celu potwierdzenia obranego kierunku. Ze względu na noc przyjmujemy strategię pytania o drogę na stacjach benzynowych, robimy to zaledwie 2 razy i to w samym Nieporęcie. Tu spotykamy naszą forpocztę i zawozimy wózek ze sprzętem na przystań.
Wiedzą o nas, nie ma problemów, jesteśmy czwartym teamem, który przybył. Jedziemy na kwaterę do Zegrza, trochę kręcimy, bo okazuje się, że trzeba "wbić" się w drogę lokalną. Jest 23:30 otwiera nam stróż, Marcin bierze klucze do 3 domków są 5-6-cio osobowe. W każdym domku jest rodzic, dzieci maja zatem zapewnioną opiekę i nadzór. Standard- raczej wczesny Gierek, w domkach jest światło i to wszystko ze zdobyczy XX-go wieku. Pościel czysta i wymaglowana, są kołdry, prześpimy- spoko. Martwię się tylko, czy dzieciakom nie będzie za zimno - do wody jest jakieś 50 metrów, a to wszak wrzesień. Ze względu na noc nie rozpracowaliśmy infrastruktury ośrodka. Jeszcze, krótka odprawa: o której wstajemy? co i jak rano?.
Sobota 9-09-2006.
Jest nas 5-tka - Bartek z tatą, Piotr i Paweł ze mną wszyscy zajmujemy domek nr 6. Nie śpię już od 5:30, świta, na szybach para wodna. Ok. 6:30 budzimy wszystkich. Poranna toaleta - sanitariaty w porównaniu do domków nowoczesne, jest ciepła woda, papier, mydło i ręczniczki. Pakujemy się , pełna gotowość bojowa, na kwaterę wrócimy po wyścigach, więc zabieramy wszystko co trzeba. Dorośli pomagają dzieciom wziąć wszystko, co trzeba by było sucho i ciepło, dotyczy to zwłaszcza tych których rodzice dojadą, czyli Kuby Czarka i Piotrusia.
Godzina 8-ma, startujemy do "Cafe Szanta" na śniadanie...iii lokal zamknięty na głucho. Tomek - tata Bartka z narażeniem spodni robi skok przez płot, na którym wisi napis uwaga zły pies..., coś niby szczeka, ale nic nie widać, łomotamy w drzwi, ani żywej duszy. Spotykamy się z Piotrkiem W. i jego tatą. Telefonu do cafe nie mamy, szkoda czasu - kierunek przystań.
Rozładowujemy sprzęt jadę z gospodarzami odstawić wózek na boczny parking. Sprzęt otaklowany i gotowy, jest 9:30..., trzeba coś zjeść, trener Marcin zostaje, by być na odprawie i pilnować sprzętu, nie daje się przekonać by jechał, a na odprawę zgłasza się ze trzech zastępców, wszak będzie cały czas na wodzie, wracamy do Szanty. Niestety ani barmanka, ani wyglądająca na właścicielkę Pani nic nie wie, lokal otwierają od 9-tej. Podopiecznym już spodobały się ławki-huśtawki przy barze, co wywołuje protesty barmanki..., no tak trunkowych klientów siedzących z butlą Jasia Wędrowniczka na zewnątrz, zdzierży, ale dzieci nie. Telefonicznie ustalamy plan działania z trenerem Marcinem. Okazuje się, że niezły lokal jest w porcie. Wpadamy jak szarańcza, ale obsługa miła, nastawiona na klienta, lokal duży. Jemy jajecznicę lub parówki, a niektórzy żurek. Do tego kawa lub herbata.
Zawodnicy idą nad wodę. Ja z Agnieszką oraz Pawłem(bez ich pomocy było by ciężko) próbujemy rozgryźć rachunki, drobne nieporozumienie z pozycjami na paragonie zostaje wyjaśnione i... faktury wystawia bosmanat, galopujemy do bosmanatu. Po niewielkich perturbacjach wszystko jest...i możemy iść nad wodę pomóc innym.
Wieje, pojawia się fala, oceniam to wstępnie na 4 B, podmuchy są silniejsze do 5B. Największym zbiornikiem dla 6-tki z 9-ki naszych podopiecznych była do tej pory Cedzyna, a i to nie dla wszystkich. Nikt jednak nie pęka, płynąć chcą wszyscy. Podejmujemy decyzję, że w biegu o błękitną wstęgę popłyną: Piotruś Witkowski, Piotr Majewicz, Bartek Rogula. Mają odpowiednie umiejętności by sobie poradzić.
Piotr mimo moich propozycji zakłada krótką piankę - przekona się wkrótce, kto miał rację. Nasza jedyna dziewczyna - Iza jest za lekka by dać radę z wybalastowaniem łodzi, zostaje z tatą na brzegu i dzielnie nam pomaga. Zawodnicy wodują się pomiędzy pomostami i płyną wzdłuż kei na pole startowe. Trener Marcin z Tomkiem Rogulą płyną pontonem w zabezpieczeniu. Marcin "powozi", zaś głównym zajęciem Tomka, oprócz obserwacji jest wylewanie wody, bo chlapie.
11:55 Sygnał przygotowawczy do startu, 12:00 start. W skrócie pierwszy wyścig można opisać krótko, "czarne chmury, siwy dym", no powiedzmy chmurki i dymek, wiatr daje radę Piotrusiowi W., z kolei Bartek i Piotrek dają radę wiatrowi. Bartek jest 51 Piotrek 53 na 163 załogi. Chłopcy dopływają do plaży, jest płytko i wiatr dopychający, mimo to wykonują to bezpiecznie. Piotrek chce protestować, ale Marcin odwodzi go od tego zamiaru.
Pozostali na brzegu w tym czasie idą do Wioski Pirackiej zdobywać ścianki, walczyć na rurach i grać w kulki. Ja obserwuję wyścig, lornetka 10x50 jest dobra do kilometra dalej już wiele nie daje.
Po wyścigu grochówka - pycha, wszyscy jedzą, nikt nie grymasi, niektórzy po dwie porcje. Można to nazwać pierwszym daniem.
Omawiamy co i jak, do następnego wyścigu przygotowują się wszyscy, wiatr trochę zelżał. Piotrek zmienia krótką piankę na długą. Ja szykuję się do zejścia z Marcinem i Agnieszką na wodę w pontonie.
Wiatr znów przybiera na sile, wysyłamy do brzegu Pawła, Kubę i Marka. Kuba nie chce płynąć, ale widzimy, że jego waga jest za mała do warunków. Piotrusia B. ściąga inna łódź zabezpieczenia. Na wodzie zostają Czarek, Piotr, Piotruś W. i Bartek, którzy kończą wyścig. Załoga pontonu mokra. Więcej wyścigów już w tym dniu nie będzie.
Piotrek zgłasza protest i tym razem nie odpuści, zawodnik nie dał mu drogi płynąc na lewym halsie i w niego uderzył (bez strat w sprzęcie). Wszyscy wylewają wodę, szorują łodzie i przygotowują je na nocleg. Sędzia prosi Piotra, by przyprowadził oponenta, ale ten go nie może znaleźć, protest odłożono do jutra.
Przebrani idziemy na grilla, jest kiełbasa, kaszanka, karkówka, boczek, polędwica i soczki do picia, najedzeni do syta, nie narzekamy.
Marcin z Agnieszka jadą na kwaterę zmienić mokre rzeczy, reszta kończy zabezpieczanie sprzętu. Idę z Kingą mamą Marka uzgodnić sprawę śniadania. Wszystko gotowe, jedziemy na kwaterę zostawić rzeczy, i odświeżyć się....
Rzeczy zostawione, pianki, ciuchy i buty się suszą, gorzej z odświeżeniem - zimna woda pod prysznicem, mimo to jedziemy. W Wiosce Piratów jesteśmy do końca koncertu szantowego.
Powrót, krótka odprawa i podsumowanie dnia z zawodnikami, toaleta i ...dzwoni Rysiek tata Czarka i Kuby zepsuł mu się samochód - będą dopiero jutro, szkoda bo bez Ryśka nasz wózek by chyba na felgach jechał.
Ustalamy pobudkę na 7, a wyjazd na 8:15-8:30, wnioski i rozmowy trenerskie i spać.
Niedziela 10-09-2006
Wyrzuca mnie z łóżka o 5:30, udaję poduszkę, by nie przeszkadzać innym, ale długo tak nie mogę. Wstaję jest szaro, nic nie wieje lekka mgiełka. Wszystkie rzeczy mokre, nie wyschły. Wstaje też Tomek i po pewnym czasie przynosi wieść, że woda w prysznicach stygnie. Idę pod prysznic...eee tam, woda jak marzenie.
Pobudka dla wszystkich, wcześniej niż zakładano. Piotrek i Paweł się pakują, Tomek z Bartkiem siadają do lekcji, nie ma zmiłuj, że sport ??? szkoła najważniejsza, zresztą Bartek nie grymasi.
Gonię swoich synów do sprzątania, opory są wielkie, ale prośbą i groźbą osiągamy pożądany efekt, reszta ekipy gotowa i czeka przy samochodzie. Jeszcze tylko wspólny z Tomkiem rekonesans, czy nic nie zostało, klucze do Marcina i wyjazd.
W samochodzie liczymy kapoki...jednego brak, zzzgryz, ale nie wracamy bo każdy jest pewny, że nic nie zostawił, kapok znajdzie się w bagażniku Pawła - spoko.
Przystań - jest godzina 8:45, Tomek z Robertem błyskawicznie obracają łodzie - resztę zrobimy po śniadaniu
śniadanie bez większych problemów. System Agnieszki działa i zamówienia są bezbłędne. Zawodnicy Kinga, Marcin, Państwo Boszczykowie, Mariusz (kierowca) i Robert idą na przystań. Agnieszka i ja po rachunki do bosmanatu.
Piotrek chce dokończyć sprawę protestu, ale wyganiamy go do zajęć, wyścig ważniejszy, na dochodzenie swoich racji musi zaczekać.
Wszystkie Optymisty i zawodnicy startują z plaży, Marcin w pontonie pełni rolę asekuracji na wodzie, pozostali dorośli pomagają w zejściu na wodę. Mamy dwa wózki, więc trzeba przeładować łódki po każdym kursie. Wreszcie wszystkie dzieci na wodzie. Dołączamy z Agnieszką do Marcina, doprowadzamy najmłodszych (Kubę, Izę i Piotrusia) na pole startowe, jeszcze raz tłumacząc, co i jak, pochmurno, ale wiatr mniejszy, oceniam na 3 do 4.Krążymy wokół startu szukając w tej gęstwinie łódek naszych podopiecznych. Jest Piotrek i Bartek, zajmują dobre pozycje startowe - na prawym halsie blisko "statku" komisji sędziowskiej, Piotruś szuka własnego miejsca po drugiej stronie (wybór raczej zły). Dobrą pozycję zajął Kuba, reszta znika gdzieś między żaglami. Wreszcie sygnał przygotowania do startu 5 minut, zaczyna się procedura startowa. Bartek i Piotrek stoją na linii startu, nie dają się, choć mogli by być bliżej. Wreszcie start. Robimy kilka zdjęć i zasuwamy na znak nie robiąc fali. Wszystko idzie dobrze, dzieciaki dają radę. Piotrek z Bartkiem idą niemal "łeb w łeb" dzieli ich tylko jeden zawodnik. Podążamy na dolna boję, ostatni nieco się pogubili i chcą płynąć na metę, nasze dzieci przytomnie płyną na dolny znak. Pierwszy z naszych przypływa Bartek za nim jest Piotrek, bardzo dobrze płynie Czarek, dobrze radzi sobie Iza, dla Pawła wiatr jest za słaby, musi być w środku łodzi. Instruujemy dzieci co i jak w następnym biegu trzeba poprawić, gdy nasze wskazówki przerywa dryfujący z łopoczącym żaglem optymist. Podpływamy do niego, wewnątrz jest chłopiec w wieku ok.8-9 lat. Pytamy co się dzieje ? Roztrzęsione dziecko łamiącym się głosem mówi, że nie może opanować łódki. We w miarę nowym, regatowym "gulu" nie widzę pasów balastowych, a jeśli są to nikt chłopakowi ich nie podwiesił - może w tym tkwi problem, ale nie czas na przemyślenia. Podtrzymujemy chłopca na duchu i próbujemy go uspokoić. Pytamy gdzie są opiekunowie, odpowiada, że na brzegu. Podejmujemy decyzję, że trzeba go odholować do brzegu. Chłopiec po kilku próbach odpina żagiel i podaje nam cumę , ta na szczęście jest długa i solidna. Cały czas rozmawiamy i nie dajemy chłopcu popaść w panikę, pytamy z którego miejsca startował. Wykonujemy telefon do Tomka, żeby odebrał z plaży przesyłkę, zakładamy, że opiekunowie zorientują się dopiero później, dlatego w naszych rodzicach nadzieja. Podchodzimy pod "naszą" plażę, ale są 2 osoby- to mama i znajomy chłopaka, dziecko bezpiecznie dochodzi do brzegu.
Na brzegu Paweł tata Piotrusia, chce przesiąść się na ponton. Zamieniam się z nim na pontonie i zostaje na brzegu. Tu spotykam Wiolę i Ryśka Kutwinów rodziców Czarka i Kuby, wreszcie dojechali. Mnóstwo pytań ze strony wszystkich co zostali na lądzie. Opowiadam, co i jak, jak radzą sobie dzieciaki, że się nie boją. Wreszcie koniec wyścigów, dzieciaki lądują na plaży. Z Tomkiem, Kingą i Robertem zajmujemy "przestrzeń życiową", czyli kawałek trawnika przy brzegu i pomagamy wyciągać łódki, przyłączają się Rysiek z Wiolą i rodzinka Boszczyków. Praca idzie pełną parą. Za chwilę pojawia się załoga pontonu. Ogólny klar, dzieci się przebierają. Piotrek nie odpuszcza i przez megafony sędzia główny Pan Tomek S. wzywa obwinionego zawodnika. Niestety Piotrek nie ma świadków i protest przegrywa, gdyby wygrał byliby z Bartkiem i Piotrusiem W. o "oczko" wyżej.
Nad wodą grill, ale już nie taki obfity jak wczoraj, ledwo starczyło dla dzieciaków. Delegujemy Agnieszkę i Kingę z dzieciakami na obiad, reszta kończy załadunek sprzętu. Wszystko liczymy i nie mogę doliczyć się 2 pasów zabezpieczających, uspokaja mnie Paweł, pasy są w pontonie...uff. Zatem jest wszystko, czyli zero strat własnych. Można iść na obiad. Dzieci już konsumują, my zaczniemy za chwilę.
Zostaję z Marcinem by wszystko uregulować, razem z nami jest kierowca i Robert, reszta ekipy idzie do Wioski Piratów na zakończenie regat. Sprawy administracyjne i zakupy powodują, że docieramy na miejsce na sam koniec imprezy, podczas gdy nasze pociechy biegają obwieszone gadżetami. Jeszcze półgodzinki i zbieramy się w drogę powrotną. Oba Piotrusie, Kuba i Czarek wracają z rodzicami, reszta razem busem, poprzedza nas Marcin z Agnieszką, załadowani sterami i mieczami naszych łodzi Jedziemy przez Warszawę mostem świętokrzyskim i przez śródmieście, dzieciaki podziwiają stolicę później Okęcie i startujące samoloty. Po drodze mały postój za Radomiem i w Kielcach jesteśmy ok. 22:15. Odwozimy Izę z tatą, następnie wysiada Tomek, by wziąść samochód - nie wiem jakbyśmy sobie dali radę, bo kursu na Cedzynę nie przewidziałem i byłby problem z drobnym osprzętem, a tak zostanie w jego samochodzie. Wybór Cedzyny jako miejsca składowania sprzętu podyktowany jest tym, że w najbliższą sobotę regaty. Po drodze wysiada Bartek. Przyjeżdżamy na przystań, odpinamy wózek, jest Tomek. Przeładunek silnika, baku i kamizelek zajmuje nam chwilkę. I do Kielce, do domu...Na ślichowicach żegnamy się z Kingą i Markiem. Kinga jako weteran wyjazdów na Niwejkę służyła nam, a zwłaszcza mnie, wielką rada i pomocą. W końcu ...dom sprawdzamy wszystko, czy nic nie zostało obwieszam plecakami Piotra i Pawła, żegnamy się z Mariuszem i tak się kończy moja pierwsza eskapada na Nivea Błękitne Żagle.
To napisałem ja omc trener Robert Majewicz J
PS. Serdeczne podziękowania wszystkim uczestnikom, i tym małym, i tym dużym. Z taką ekipą można "konie kraść", nie było konfliktów, nikt na nikogo się nie obraził, zawodnicy nie rozkleili się, że wiatr za silny i woda za mokra.