Jak kielecki zalew dwa razy budowano - artykuł Marcina Sztandery w Gazecie Wyborczej
W Gazecie Wyborczej ukazał się artykuł Marcina Sztandery "Historia z PRL. Jak kielecki zalew dwa razy budowano. Tamę podmyło i woda uciekła".
Gazeta Wyborcza
Ponad 65 lat temu uroczyście otwarto kielecki zalew przy ul. Jesionowej. 22 lipca, w najważniejsze święto PRL. Ale radość trwała krótko.
Początki zalewu przy ul. Jesionowej sięgają okresu międzywojennego. W miejscu, w którym się teraz znajduje, funkcjonowało kilka stawów folwarcznych. Te z jednej strony rzeki należały do folwarku Piaski i były własnością bardzo bogatego żydowskiego przedsiębiorcy Henryka Nowaka, a te po drugiej – do związanego z endecją Mariana Grzegorzewskiego, właściciela części folwarku Szydłówek. Wyżej, koło cmentarza, były tereny podmokłe i torfowiska.
– Pierwszy projekt działającej wtedy prężnie w Kielcach Ligi Morskiej zakładał przegrodzenie rzeki na wysokości ul. Wojewódzkiej. Ostatecznie tama stanęła na wysokości dzisiejszej ul. Jesionowej – opowiada Andrzej Kosmala, prezes Uczniowskiego Klubu Sportowego „Zalew Kielce” i pasjonat historii.
Dlaczego powstał zalew, dokładnie nie wiadomo. Może dlatego, że mieszkańcy skarżyli się na brak miejsca do kąpieli, był jeden bardzo zatłoczony basen na oddalonym od miasta Stadionie oraz dzikie kąpieliska na Dołach Siekluckiego.
Nie chcieli budować
Andrzej Kosmala opowiada, że władze nie paliły się do budowy zalewu i unikały tematu. Nawet po rozpoczęciu budowy, w 1952 r., „Słowo Ludu” pisało: „Nie wszystkie prezydia wykazują dostateczną troskę o pełne wykorzystanie kredytów inwestycyjnych. Prezydium MRN w Kielcach (…) nie wykorzystało możliwości budowy ośrodka sportów wodnych na zalewisku Silnicy (…) pomimo że na ten cel było przeznaczone 200 tys. zł”. Środków nie wykorzystano, choć kuszono władze takimi perspektywami jak wyprodukowanie wielu ton ryb i obietnicami czynów społecznych. Opiewano też rozkosze wiosłowania i żeglowania, a nawet wyrażano dezaprobatę, że wskutek braku kąpieliska klasa robotnicza „nie zna sztuki pływania” – opowiada Kosmala.
Wywołana do tablicy Liga Morska wskazała miejsce, choć lojalnie wobec władz twierdziła, że „są potrzeby poważniejsze i pilniejsze”. W 1948 r. rozpoczęto jednak prace, które były prowadzone w dużej części w czynie społecznym, o czym poinformowało dwa lata później „Słowo Ludu”.
Faktem jest, że potem gazeta często pisała o pracach przy zalewie. Mobilizujących artykułów było bardzo dużo, z nazwiska wymieniano osoby, które szczególnie się zasłużyły. Wyliczano zakłady pracy, z których pochodzili ochotnicy. A także bumelantów, którzy owszem, zachęcali do pracy innych „szeroką akcją propagandową”, np. wśród załogi Kieleckich Zakładów Przemysłu Tłuszczowego, ale „gdy przychodzi do czynu, »społeczników« brak”.
Z tych tekstów wynika, że w budowie zalewu na Piaskach wzięło udział bardzo wielu ludzi. „Dzięki ofiarnej pracy mieszkańców Kielc roboty przebiegają szybko i sprawnie. W ubiegłą środę np. przy budowie zalewu pracowało ok. 400 osób, realizując swoje zobowiązania lipcowe. Najlepiej pracowali pracownicy bankowi, dając dobry przykład pozostałym” – można przeczytać w „SL” z 18 lipca 1954 r.
Czas naglił, bo zbliżał się 22 lipca – Święto Odrodzenia Polski, najważniejsze święto PRL, które w 1954 r. miało być obchodzone wyjątkowo, bo przypadała 10. rocznica ogłoszenia manifestu PKWN.
Na ile te czyny społeczne to była inicjatywa oddolna, a na ile były sterowane przez władze, dziś nie wiadomo. – Na czyny społeczne ludzie nie przychodzili dobrowolnie i moim zdaniem to było sterowane ręcznie. Dziwię się też, jak prowadzono te roboty. Odbywało się to w znacznej części ręcznie, a prace najszybciej przebiegały w ostatnich tygodniach przed otwarciem – opowiada Andrzej Kosmala, który rozmawiał ze świadkami tych wydarzeń. – Można było przecież wypożyczyć spychacz i kolejkę spalinową z zakładów wapienniczych na Kadzielni, a zgłaszano takie pomysły, i w tydzień wykonać prace, które ludzie z łopatami wykonywali miesiącami. Nie było jednak wsparcia ze strony władz.
Tłumy szły nad zalew
22 lipca 1954 r. zalew uroczyście otwarto, chociaż nie był do końca spiętrzony, kończył się na wysokości dzisiejszej plaży.
„W dniu Święta Odrodzenia kielczanie otrzymali od dawna już upragnione miejsce rozrywek i wypoczynku – wielki ośrodek sportów wodnych – zalew na Pisakach” – donosiło „Słowo Ludu” i wyliczało, że w uroczystości wzięło udział 20 tys. mieszkańców miasta. Tłumy „odświętnie ubranych robotników, urzędników, młodzieży i matek z dziećmi” szły nad zalew już kilka godzin przed uroczystością. Podziwiano „lśniącą taflę wody rozlaną w miejscu, gdzie niedawno były piaski z rzadka porosłe trawą”.
Otwarcia zalewu dokonał przewodniczący Miejskiej Rady Narodowej.
– W sierpniu 1954 r. zalew funkcjonował w najlepsze. Moi koledzy klubowi wspominali, że udało się pożyczyć trzy żaglówki z Sandomierza. Pływali na nich całymi dniami – opowiada pasjonat historii. Była to miła odmiana, bo dotychczas żeglować jeżdżono na Rejów do Skarżyska. Ale radość trwała krótko.
– W sierpniu albo nieco później przeszła gwałtowna burza. Na ul. Jesionowej nie było kanalizacji, więc cała deszczówka spływająca z wyżej położonej okolicy podmyła nową tamę, a woda z zalewu uciekła. Opowiadali o tym świadkowie, bo władza takimi rzeczami się nie chwaliła – przypomina Kosmala. W efekcie w 1955 r. w zalewie znów nie było wody.
Budowali drugi raz
Zalew postanowiono odbudować. I znów sytuacja się powtórzyła – „Słowo Ludu” skrupulatnie relacjonowało prace, które swoje apogeum miały w 1956 r. Tym razem już wynajęto spychacz oraz rozpoczęto budowę pierwszej kanalizacji deszczowej na ul. Jesionowej, Wiśniowej i Toporowskiego, bo woda cały czas podmywała groblę.
Świadkowie wspominają o pracujących na budowie Ukraińcach. Byli oni wozakami, powozili charakterystycznymi zaprzęgami z pałąkiem, tzw. dugi z hołoblami, zupełnie nieznanymi w regionie świętokrzyskim.
– Sprawa jest zagadkowa, bo nigdzie w prasie nie ma wzmianki o tej bratniej pomocy, a czasy były przecież takie, że współpraca kwitła, a w każdym razie była nagłaśniana. Mogło też być tak, że Ukraińcy wcale nie pracowali tu dobrowolnie, lecz w nagrodę za specyficzną postawę w czasie II wojny światowej. Może stąd zagadkowe milczenie prasy – zastanawia się prezes klubu.
„Otwarcia kąpieliska oczekujemy z niecierpliwością, tym bardziej że niejeden raz zapowiadano już ten uroczysty dzień. Tymczasem roboty się odwlekają. Powód zasadniczy? Brak rąk do pracy” – można przeczytać w „Słowie Ludu” z 5 lipca 1956 r. Autor tekstu zachęcał, żeby kielczanie byli jak warszawiacy, którzy pomagają w odgruzowywaniu stolicy. Celem było ponowne otwarcie zalewu, jakże by inaczej – 22 lipca.
Ale tak się nie stało. Dopiero 31 lipca „Słowo Ludu” poinformowało, że prac nie udało się ukończyć przed najważniejszym świętem PRL, ale wody jest już coraz więcej, „tak że i wykąpać się można, i na kajaku popływać”. Na zdjęciu widać też nową tamę. Obok umieszczono apel, żeby kolejni ochotnicy zgłaszali się do pracy. Ostatecznie roboty zakończyły się we wrześniu.
Co ważne, druga grobla była znacznie mocniejsza. W 1960 r., po kolejnym ulewnym deszczu, wytrzymała napór wody, ale obok powstała wyrwa.
– Drugiego hucznego otwarcia już nie było. Prace zakończono 1 września 1956 r. Tuż po tym przeprowadzono zarybienie. Zalew jednak dosyć długo, bo aż do 1962 r., był zamknięty dla kąpiących się – przypomina Kosmala.
Relacjonuje, że po zakończeniu budowy na wiosnę 1957 r. wybuchła afera.
– Ktoś się zorientował, że obok jest cmentarz i spływająca z niego woda z różnymi substancjami trafia do zalewu – mówi pasjonat. Rzeczoznawcy orzekli, że aby otworzyć kąpielisko, trzeba przeprowadzić ekshumację części grobów oraz odseparować cmentarz betonową przegrodą głębokości 4 m. Problemem były też wyjątkowo cuchnące ścieki z pobliskiej tuczarni świń. – Z tych powodów w kwietniu 1957 r. na brzegach stanęły tablice z zakazem kąpieli. Prasa grzmiała tytułami „Zalew tylko na pokaz”. Potem poradzono sobie z tym w ten sposób, że po prostu przestano badać czystość wody – opowiada nasz rozmówca.
Z relacji świadków wie, że ostatecznie wykopano głęboki rów od strony cmentarza, który wypełniono gliną. Miało to zapobiec przesiąkaniu ścieków do zalewu. Problemem była też ubojnia, ale wiosną 1962 r. zbudowała własne szambo. Dzięki temu latem można było wreszcie otworzyć kąpielisko.
– Wcześniej, bo 4 sierpnia 1957 r., w budynkach folwarcznych zaczęła działać wypożyczalnia kajaków i zalew rozpoczął nowe życie – opowiada.
A działo się sporo, m.in. w czerwcu 1958 r. odbyły się pierwsze regaty żeglarskie z udziałem 18 załóg. Potem odbywały się one regularnie, a największą celebrę miały te rozgrywane 1 maja i 9 maja. W 1958 r. zorganizowano też pierwsze wianki.
Dużym wydarzeniem była przeprawa wojsk Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego ze wsparciem lotnictwa 27 czerwca 1959 r. Tego samego dnia uruchomiono pływającą kawiarnię, która funkcjonowała u wylotu ul. Wiśniowej. – Kawiarnią była tylko z nazwy, bo świadkowie mówią, że sprzedawano tam raczej wódkę i ogórki kiszone, a nie kawę – zauważa Kosmala. Kres kawiarni, jeszcze tego samego roku, położyła jesienna burza.
– Mało się o tym mówi, ale zalew otworzył drzwi na świat okolicznym dzieciakom. Szybko pojawiły się znaczące sukcesy w sporcie żeglarskim. Dziesiątki zawodników z Szydłówka jeździło nad morze i na jeziora na zawody i na rejsy. W 1967 r. zdobyli dziewiąte miejsce na mistrzostwach świata, w 1971 r. – mistrzostwo Polski – wylicza Kosmala.