Michał Wrzecionek - moja droga do Ogólnopolskiej Olimpiady Młodzieży
Odkąd zacząłem żeglować zawsze chciałem to robić lepiej od innych. Świetnym sposobem do sprawdzenia swoich umiejętności stały się regaty. Nigdy nie miałem trenera, patrzyłem, czytałem, pytałem, sam starałem się wyciągnąć wnioski. Dotąd miałem styczność jedynie z „dużymi” turystycznymi łódkami. Marzeniem była sportowa łódka dostarczająca wrażeń.
Pewnego dnia Pan Janusz Kasiak opowiadał na swoim wykładzie właśnie o podstawach, można by powiedzieć, wygrywania regat. Postanowiłem zapytać się, czy nie mógłbym żeglować w klubie. Cóż Pan Janusz odparł, że musiałbym mieć własnego lasera. Oczywiście po powrocie do domu musiałem stwierdzić, że nie stać mnie na taki jacht…
Wydawałoby się, że nic nie da się zrobić. Ale po miesiącu Pan Janusz zadzwonił do mnie. Okazało się, że znalazła się dla mnie łódka, a moim trenerem został Pan Andrzej Kosmala.
W marcu zaczęły się pierwsze treningi i moja wielka przygoda w świecie małych łódek. Po miesiącu żeglowania między bojami, wywracania się i nieudolnego powtarzania tego co z łatwością wykonuje Wojtek, przyszedł czas na decyzję. Albo kończę z żeglarstwem wyczynowym, albo podejmuje się ciężkiej pracy, której efektem ma być start w Ogólnopolskiej Olimpiadzie Młodzieży. Cel był niemal nie do osiągnięcia, ludzie którzy pływają wyczynowo po parę lat przeciwko komuś kto pierwszy raz siedzi na sportowej łódce.
Cóż nawet się nie zastanowiłem, prosta decyzja – realizuję swoje marzenia za wszelką cenę. Tak właśnie stałem się zawodnikiem UKS „Zalew Kielce”. Jedynym w historii klubu, który z „ulicy” siadł na lasera, za co jestem wszystkim bardzo wdzięczny.
W czerwcu przyszedł czas na pierwsze regaty. Do tego czasu trochę „oswoiłem się z łódką”. Na Bagrach startowało tylko 6 laserów. Bardzo mało. Byłem 4, czyli nie tak źle. Przyszedł czas na kolejne regaty, teraz już bardzo ważne, bo eliminacje do olimpiady. Moim celem nie było miejsce w pierwszej dziesiątce, lecz proporcjonalnie do umiejętności nie mieć DNF – ów, ukończyć wszystkie biegi.
Eliminacje odbywały się na Zegrzu, około setka laserów, podzielona na trzy klasy. Moja to znaczy Laser 4.7 Chłopców najliczniejsza około 40 zawodników. Chyba nigdy nie widziałem na raz tylu łódek. Z początku nawet niezbyt wiedziałem czego mogę się spodziewać, choć Pan Andrzej dołożył wszelkich starań, abym wypadł jak najlepiej. Walka była trudna, tym bardziej, że na Zalewie wiatr nie był zbyt silny, natomiast na Zegrzu porządnie wiało. Przez trzy dni walczyłem i dawałem z siebie wszystko co mogłem. Przydały się rady Wojtka, który po starcie zazwyczaj znikał mi z oczu. Nie obyło się bez paru wywrotek, brakło trochę opływania. Cel został osiągnięty – bez DNF – ów, byłem 39. Wojtek był 24. Na tych eliminacjach żaden z nas się nie zakwalifikował.
Ostatnia szansa w Gdyni w lipcu, a ja jeszcze nigdy nie pływałem po morzu. Chyba tylko ja wierzyłem, że podołam zadaniu, innym pozostawała nadzieja. 5 lipca wyruszyliśmy na zgrupowanie do Pucka, tam zawsze wieje i jest dość trudna fala, bo bardzo krótka. Przez pierwszy tydzień opiekował się nami Pan Janusz. Trenowałem tylko z Wojtkiem, innych laserów jeszcze nie było. Z resztą jeszcze nie byłem gotowy do ścigania się. Początkowo fala tylko mi przeszkadzała. Hamowała łódkę na halsówce, a na pełnym nie potrafiłem jej wykorzystać. Bezcenna okazała się pomoc Pana Janusza i Wojtka. Najpierw łatwiej szły halsówki, potem zacząłem łapać na pełnym. Nie było to mistrzostwo ale już było lepiej. A gdy zaczął wiać naprawdę silny wiatr zaczęły dziać się rzeczy dla mnie
niesamowite. Pierwszy ślizg, ogromna prędkość, niesamowita jazda, uczucie, którego nie da się opisać. Było wspaniale. Już teraz cały wysiłek został wynagrodzony, przez tą jedną chwilę.
Po tygodniu przeszliśmy pod opiekę Pana Krupy, a trenować nas miał Pan Rafał Wilk. Pan Janusz pojechał z optymiściarzami na regaty. My mamy jeszcze tydzień treningu.
Nowy trener był nieoceniony, nie raz siadał z pontonu na lasera, żeby pokazać nam o co chodzi. Trzeba było patrzeć, bo nie było nas tylko dwóch, ale około dziesięciu.
Teraz byłem gotowy na wyścigi. Co prawda nie wygrywałem, ale i nie byłem ostatni. Korzystałem jak mogłem, wiedziałem, że kolejne eliminacje już nie długo.
W Gdyni była moja wielka chwila prawdy. W mojej klasie około 36 zawodników. Policzyłem z Wojtkiem, że od 28 miejsca w górę można osiągnąć start w olimpiadzie. Sprawa była prosta, trzeba dać z siebie wszystko. Oby tylko wiało, bo korzystniejszy w moim przypadku jest silniejszy wiatr. Jak na złość słaby wiatr i w dodatku dość zmienny, cóż nie było tak źle jestem koło 25 miejsca, ale są niewielkie różnice. Cóż ci z tyłu wzięli się za siebie i drugiego dnia regat jestem 29, mam ostatnią szansę.
Trzeciego dnia silny wiatr i potężna fala. I to jaka, długa, wysoko, nie to co w Pucku. Można powiedzieć, że dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego jak wyglądają „prawdziwe” fale. Niesamowite jazdy, zacięta walka, ale jest dobrze.
2 biegi pakujemy się, wyników wciąż nie ma. Wojtek wraca do domu i musi już jechać. Ja zostaje czekam na wyniki w stresie. Potem mam jechać na mazury, trochę turystycznego odpoczynku z harcerzami.
Trochę się wyczekałem, ale było warto. 28 miejsce, powinienem się zakwalifikować do olimpiady. Cóż warto był zadać sobie tyle trudu, by w następnym tygodniu zobaczyć w Internecie swoje nazwisko na 40 – ostatnim miejscu zakwalifikowanych na olimpiadę. To był wielki sukces, osiągnięty przez moje poświęcenie i wytrwałość, a także pracę mojego trenera, bardzo trudną gdy ma się do dyspozycji dwie łódki i niepozorny Zalew Kielecki.
Czas na olimpiadę. Odbyła się w sierpniu na Zegrzu, nie lubię tego akwenu. Dobrze by było zdobyć punkt dla województwa, ale musiałbym wyprzedzić aż 8 zawodników.
Przez 2 pierwsze dni znajdowałem się w okolicach 35 miejsc, ale jeszcze wszystko mogło się zmienić. Niestety potem złapałem parę nie udanych biegów i spadłem na 38 miejsce. Szkoda nie udało się tym razem. Miałem dwa bardzo ładne biegi 22 i 21, ale i trzy słabe 36,36 i 35. I tak wielkim sukcesem był sam start, ale cóż chciałoby się więcej.
Za rok czeka mnie start na Laserze Radialu, który ma większy żagiel od Lasera 4.7, na którym pływałem w tym sezonie. Przyszły sezon z pewnością wytyczy nowe cele, ale i problemy, z którymi będzie trzeba się uporać na treningach. Czeka mnie Puchar Polski Klas Nieolimpijskich. Mój wiek nie pozwala na start w Olimpiadzie Młodzieży, cóż wykorzystałem
szansę na pierwszy i ostatni start w tej imprezie.
Dzięki Panu Andrzejowi, Panu Januszowi i mojemu Tacie, który był prawie na wszystkich treningach i wspierał mnie nie tylko finansowo, przeżyłem niesamowite chwile, o których marzyłem, za co jestem bardzo wdzięczny.